niedziela, 27 maja 2012

Rozdział 1

    Wbiegłam do mieszkania jak opętana. Chwytałam różne rzeczy pakując je do torby, nie zwracając uwagi na John'a, który siedział w fotelu obok nocnej lampki. Zapalił ją, gdy wbiegłam do mieszkania. Poczułam się jak córka. Zła córka, która się spóźniła, a teraz dostanie szlaban. Stanęłam w drzwiach do pokoju patrząc na niego i niecpierpliwie czekając, aż zacznie na mnie krzyczeć.
- Długo cię nie było - powiedział spokojnym tonem wstając z fotela.
- Mówiłam ci żebyś nie czekał - odparłam beznamiętnie.
Podszedł do mnie. Chwycił mnie za ręce. Drżały.
- Kochasz mnie ? - spojrzał mi w oczy.
    Spuściłam wzrok na podłogę znajdującą się między nami. Dzielił nas próg. Odległość dla mnie tak nie wielka, do pokonania w zaledwie chwilę. Z jego strony zdawała się do być murem, ale nie był na tyle silny by go zburzyć, ani na tyle utalentowany, by go przeskoczyć.
- Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Jesteśmy zaręczeni - odparłam próbując wyswobodzić ręce z jego uścisku.
- Jak mężczyznę, czy jak przyjaciela ?
- John, skończ to przesłuchanie. Co cię napadło ? Nie mam czasu - wyrwałam ręce z jego uścisku i ruszyłam w kierunku garderoby.
- Elizabeth ! Ja do ciebie mówię - krzyknął.
    Serce mi zadrżało. Nigdy na mnie nie krzyczał. Nie odwracając się do niego weszłam do garderoby, chwyciłam torbę i zaczęłam pakować ubrania.
    Wszedł przez sypialnie, do garderoby stanowczym, męskim krokiem, który wzbudził we mnie respekt. Spojrzałam na niego ukradkiem wciąż składając i układając kolejne ubrania do wielkiej walizki. Nie wyglądał na zaskoczonego widokiem walizki. Jakby wiedział, że się gdzieś wybieram.
- Daj spokój, John. Muszę się spakować, wyjeżdżam na jakiś czas - oznajmiłam spokojnie.
- Daj spokój ? Zawsze dawałem ci spokój, ale nie tym razem - uderzył pięścią w lustro.
    Usłyszałam huk zmieszany z jego krzykiem. Krzyknął gniewem, który musiał ukrywać od dawna. Lustro pękło. Zerwałam się na rowne nogi stając przed nim. Był czerwony ze złości, zaciskał nerwowo pięści powstrzymując się przed kolejnym wychuchem agresji, żalu i tęsknoty za czymś czego i tak nigdy nie miał.
- Nie dam ci już spokoju. Dlaczego nie potrafisz otworzyć się na mnie ? Dlaczego nie chcesz mnie pokochać, a mimo to sypiasz ze mną, jemy razem śniadania, mieszkamy ze sobą i planujemy wspólną przyszłość ? Dlaczego tak ciężko mnie pokochać ? To jest ze mną nie tak ? Czego mi brakuje ? Zmienię się, tylko powiedz - chwycił swoimi dłońmi moją twarz opierając swoje czoło o moje.
    W jego oczach widziałam łzy, znów widziałam to błaganie o odrobinę miłości. Piwne tęczówki były przepełnione żalem, który był kierowany do mnie, do mojego serca, nie chcącego oddać mu się choćby w najmniejszym stopniu.
- John - szepnęłam cicho, ledwo dosłyszalnie, głos odmawiał mi posłuszeństwa - sama sobie zadaje to pytanie. Jesteś idealny, czuły, wrażliwy, z dobrej rodziny, z wykształceniem, zdrowy, przystojny, seksowny, nic ci nie brakuje. To ze mną jest coś nie tak - poczułam łzę spływającą po moim bladym policzku, otarłam ją szybko.
    Odszedł kilka kroków ode mnie. Oparł się głową o ścianę, próbując zrozumieć, choćby w najmniejszym stopniu sens moich słów.
- Kocham cię, bardzo John, ale nie tak jak powinnam.
    Wyszedł z garderoby, pozwalając spakować mi się do końca. Czułam się podle, widziałam, że go ranię, widziałam łzy w jego oczach, widziałam pięść we krwi, widziałam jego ból, a nie potrafiłam mu pomóc. Nie umiałam go pokochać. Moje serce nie chciało mu się oddać w całości, na zawsze.


***


    Spakowałam się. John spał w sypialni. Weszłam do kuchni i siadając przy stole zaczęłam pisać list.

John, kochanie.
Nie chciałam nigdy Cię zranić. Szanuję Cię, jesteś naprawdę wyjątkowy. Nigdy nie chciałam, byś miał przeze mnie w oczach łzy. Jesteś człowiekiem na którego nigdy nie będę zasługiwać. To dzięki Tobie poznałam świat po wyjściu ze szpitala, to Ty byłeś przy mnie, gdy wszyscy odeszli. Ale nigdy nie potrafiłam dać Ci tego, czego najbardziej potrzebowałeś - miłości. Nie umiem Ci się odwdzięczyć za miłość, którą mnie dażysz, nie wiem jak to zrobić. Próbuję, ale jest jakaś bariera, która nie pozwala nam się połączyć w całość. Być może nie było pisane nam bycie razem, nie wiem. Każde moje zdanie ma w sobie 'nie'. Nie rozumiem swoich uczuć, myśli. Być może to pozostałości po amezji, jeszcze nie odnalazłam siebie. Mimo, że tak skurpulatnie chciałeś mi w tym pomóc. Nienawidzę siebie, za to jak bardzo mnie pokochałeś. Nie powinnam była Ci na to pozwolić. Tak nie powinno być. Zapomnij o mnie. Nie możesz mnie kochać, nie jestem kobietą dla Ciebie. Nie zasługuję na kogoś tak wspaniałego. Jest mnóstwo innych, które z pewnością dadzą Ci to czego ja nie potrafię. 
Wyjeżdżam do mojego miasta rodzinnego. Nie szukaj mnie. Zajmij się inną pacjetką, która będzie umiała dać Ci szzęście. Być może tak odnajdę cząstkę siebie, którą zugubiłam po drodze w moim życiu, którą zabrał mi ten wypadek. Trzymaj kciuki, jeśli chcesz.
Dziękuję Ci za wszystko.
Nie martw się o mnie. Zakochaj się w kimś kto to odwzajemni i kto na to zasłuży.
Kocham Cię John, jak przyjaciela.

Twoja Elizabeth.


    Cichym krokiem weszłam do sypialni. Usiadłam na brzegu łóżka, koło John'a. Przyglądałam mu się dobre kilka minut. Zdecydowałam już. Dam mu szczęście. To beze mnie je osiągnie. Tylko nie mogę mu pozwolić wrócić do mnie. Pocałowałam go w czoło. Położyłam list na stoliku. Wyszłam z mieszkania ciągnąc za sobą dwie wielkie walizki, a pod ręką niosąc torebkę. Wsiadłam do zamówionej ówcześnie taksówki. Ruszyłam przypomnieć sobie część życia, która zaginęła gdzieś daleko. Być może tam znajdę odpowiedź, kim są tajemniczy mężczyźni z metra i jakie grozi mi niebezbieczeństwo. Tam pragnę znaleźć odpowiedzieć na to kim byłam, kim jestem i kim chcę być.

PROLOG.

   Stojąc na stacji merta zapatrzona w telefon, poczułam czyjś dotyk na moim ramieniu. Nerwowo się odwróciłam. Nikogo za mną nie było. Westchnęłam głęboko tłumacząc sobie moje zachowanie przemęczeniem. Pracując w jednej z najlepiej porsperujących film w Nowym Jorku nie można być gorszym, nie można ulegać zmęczeniu, presji. Nie lubię mojej pracy, ale chyba tylko do tego się nadaję.
   Wsiadłam do pociągu poprawiając opadającą z ramienia torebkę. Usiadłam wygodnie na miejscu obok wyjścia. Rozejrzałam się dookoła uspokajając zdenerwowane myśli. Czułam strach, miałam przeczucie czegoś złego. Czułam kogoś ze złymi zamiarami. W powietrzu wisiała nienawiść. W wagonie nie było prawie nikogo, co mnie nie dziwiło zwracając uwagę na późną godzinę. Po lewej babcia z dziadkiem, siedzieli wtuleni w siebie, wyglądali uroczo. Po prawej stronie młody chłopak wystukujący rytm muzyki płynącej z jego słuchawek. Uspokiłabym się, gdyby nie fakt, że uczucie coraz bardziej się nasilało. Zaczęłam się denerwować. Czułam na sobie czyjś wzrok. Nie było to przyjemne, ten wzrok mnie pożerał, czułam jakby zachłannie zrywał ze mnie każdą część garderoby. Miałam złe przeczucie. Zerwałam się z siedzenia, a za drzwiami do następnego wagonu, zobaczyłam bladą twarz mężczyzny. Wysiadłam szybko, gdy tylko pociąg się zatrzymał.
Zadzwonił telefon. Wyjęłam go z torebki. Imię mojego narzeczonego, John. Odebrałam.
- Kiedy będziesz w domu ? - spytał lekko zachrypnięty, męski głos.
- Trochę później, musiałam wysiąść dwie stacje wcześniej. Nie czekaj na mnie - dodałam rozłączając się.
   Moje relacje z John'em były bardzo naciągane. Nie kochałam go, nigdy i pewnie nigdy bym nie pokochała. Nie mam pojęcia dlaczego właśnie z nim jestem. Może dlatego, że on mnie kocha, mogę czuć się kochaną, ale nie kochać. Bolesne uczucie dla osoby, która nie jest kochana, nie raz widzę w oczach John'a błagalną prośbę o odrobinę miłości, której nie jestem w stanie mu ofiarować. Nie potrafię kochać. Ale wiem, że to uczucie kiedyś we mnie było, zniknęło jednak i czasami mam wrażenie, że bezpowrotnie. Boli mnie, gdy patrzę na niego. Chciałabym mu dać, to czego pragnie. Staram się. John jest wspaniałym człowiekiem, wrażliwy, czuły, męski, inteligenty, przystojny. Czego mogę chcieć więcej ? Zadaję sobie to pytanie od bardzo dawna, a odpowiedzi brak.
    Kroczyłam środkiem pustego dworca zapatrzona w wyświetlacz telefonu. Wpadłam na kogoś.
Podnisołam głowę do góry. Przede mną stał wysoki, przystojny brunet. Zapatrzony w zegar na środku dworca, zdawał się podążać swoimi zielonymi tęczówkami za wskazówką sekundnika.
- Przepraszam, to niechcący - wydukałam będąc jeszcze w szoku.
    Odwrócił się w moją stronę. Był blady, bardzo blady, nieludzko blady. Podobnie jak mężczyzna z za drzwi do następnego wagonu, ale to nie był on.
    Zbliżył się do mnie, czułam jego oddech na mojej szyi, ale nie byłam w stanie nawet drgnąć, głos w gardle mi się łamał, nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jego zapach podrażniał moje nozdrza, jednak był przyjemny. Poczułam coś co znam, coś czego brakowało mi w John'ie.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, musisz stąd uciekać, jak najszybciej. Nie dam rady cię chronić przed wszystkimi, wracaj do rodzinnego miasta - szepnął mi na ucho wręczając do trzęsącej się dłoni karteczkę.
    Jego męski, stanowczy ton mieszał się z dźwiękiem mojego wewnętrznego krzyku. Znałam tego mężczyznę, ale nie widziałam skąd. Odwrócił się wkraczając w tłum ludzi biegnących na ostatni pociąg dzisiejszej nocy.
    Moje  serce waliło jak młot. Niestarannie obijało się to o żebra, to o płuca łapiące łapczywie każdą cząsteczkę powietrza.
- Patrick ? - krzyknęłam mimowiolnie za odchodzącym brunetem.
    Odwrócił się, lekko się uśmiechając próbował przełamać surowy wyraz twarzy.
Zniknął w tłumie schodzącym na stacje. Chciałam biec. Dowiedzieć się czegoś. Nogi jednak odmówiły posłuszeństwa.
- Patrick ? Kim jesteś, Partick ?