- Długo cię nie było - powiedział spokojnym tonem wstając z fotela.
- Mówiłam ci żebyś nie czekał - odparłam beznamiętnie.
Podszedł do mnie. Chwycił mnie za ręce. Drżały.
- Kochasz mnie ? - spojrzał mi w oczy.
Spuściłam wzrok na podłogę znajdującą się między nami. Dzielił nas próg. Odległość dla mnie tak nie wielka, do pokonania w zaledwie chwilę. Z jego strony zdawała się do być murem, ale nie był na tyle silny by go zburzyć, ani na tyle utalentowany, by go przeskoczyć.
- Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Jesteśmy zaręczeni - odparłam próbując wyswobodzić ręce z jego uścisku.
- Jak mężczyznę, czy jak przyjaciela ?
- John, skończ to przesłuchanie. Co cię napadło ? Nie mam czasu - wyrwałam ręce z jego uścisku i ruszyłam w kierunku garderoby.
- Elizabeth ! Ja do ciebie mówię - krzyknął.
Serce mi zadrżało. Nigdy na mnie nie krzyczał. Nie odwracając się do niego weszłam do garderoby, chwyciłam torbę i zaczęłam pakować ubrania.
Wszedł przez sypialnie, do garderoby stanowczym, męskim krokiem, który wzbudził we mnie respekt. Spojrzałam na niego ukradkiem wciąż składając i układając kolejne ubrania do wielkiej walizki. Nie wyglądał na zaskoczonego widokiem walizki. Jakby wiedział, że się gdzieś wybieram.
- Daj spokój, John. Muszę się spakować, wyjeżdżam na jakiś czas - oznajmiłam spokojnie.
- Daj spokój ? Zawsze dawałem ci spokój, ale nie tym razem - uderzył pięścią w lustro.
Usłyszałam huk zmieszany z jego krzykiem. Krzyknął gniewem, który musiał ukrywać od dawna. Lustro pękło. Zerwałam się na rowne nogi stając przed nim. Był czerwony ze złości, zaciskał nerwowo pięści powstrzymując się przed kolejnym wychuchem agresji, żalu i tęsknoty za czymś czego i tak nigdy nie miał.
- Nie dam ci już spokoju. Dlaczego nie potrafisz otworzyć się na mnie ? Dlaczego nie chcesz mnie pokochać, a mimo to sypiasz ze mną, jemy razem śniadania, mieszkamy ze sobą i planujemy wspólną przyszłość ? Dlaczego tak ciężko mnie pokochać ? To jest ze mną nie tak ? Czego mi brakuje ? Zmienię się, tylko powiedz - chwycił swoimi dłońmi moją twarz opierając swoje czoło o moje.
W jego oczach widziałam łzy, znów widziałam to błaganie o odrobinę miłości. Piwne tęczówki były przepełnione żalem, który był kierowany do mnie, do mojego serca, nie chcącego oddać mu się choćby w najmniejszym stopniu.
- John - szepnęłam cicho, ledwo dosłyszalnie, głos odmawiał mi posłuszeństwa - sama sobie zadaje to pytanie. Jesteś idealny, czuły, wrażliwy, z dobrej rodziny, z wykształceniem, zdrowy, przystojny, seksowny, nic ci nie brakuje. To ze mną jest coś nie tak - poczułam łzę spływającą po moim bladym policzku, otarłam ją szybko.
Odszedł kilka kroków ode mnie. Oparł się głową o ścianę, próbując zrozumieć, choćby w najmniejszym stopniu sens moich słów.
- Kocham cię, bardzo John, ale nie tak jak powinnam.
Wyszedł z garderoby, pozwalając spakować mi się do końca. Czułam się podle, widziałam, że go ranię, widziałam łzy w jego oczach, widziałam pięść we krwi, widziałam jego ból, a nie potrafiłam mu pomóc. Nie umiałam go pokochać. Moje serce nie chciało mu się oddać w całości, na zawsze.
***
Spakowałam się. John spał w sypialni. Weszłam do kuchni i siadając przy stole zaczęłam pisać list.
John, kochanie.
Nie chciałam nigdy Cię zranić. Szanuję Cię, jesteś naprawdę wyjątkowy. Nigdy nie chciałam, byś miał przeze mnie w oczach łzy. Jesteś człowiekiem na którego nigdy nie będę zasługiwać. To dzięki Tobie poznałam świat po wyjściu ze szpitala, to Ty byłeś przy mnie, gdy wszyscy odeszli. Ale nigdy nie potrafiłam dać Ci tego, czego najbardziej potrzebowałeś - miłości. Nie umiem Ci się odwdzięczyć za miłość, którą mnie dażysz, nie wiem jak to zrobić. Próbuję, ale jest jakaś bariera, która nie pozwala nam się połączyć w całość. Być może nie było pisane nam bycie razem, nie wiem. Każde moje zdanie ma w sobie 'nie'. Nie rozumiem swoich uczuć, myśli. Być może to pozostałości po amezji, jeszcze nie odnalazłam siebie. Mimo, że tak skurpulatnie chciałeś mi w tym pomóc. Nienawidzę siebie, za to jak bardzo mnie pokochałeś. Nie powinnam była Ci na to pozwolić. Tak nie powinno być. Zapomnij o mnie. Nie możesz mnie kochać, nie jestem kobietą dla Ciebie. Nie zasługuję na kogoś tak wspaniałego. Jest mnóstwo innych, które z pewnością dadzą Ci to czego ja nie potrafię.
Wyjeżdżam do mojego miasta rodzinnego. Nie szukaj mnie. Zajmij się inną pacjetką, która będzie umiała dać Ci szzęście. Być może tak odnajdę cząstkę siebie, którą zugubiłam po drodze w moim życiu, którą zabrał mi ten wypadek. Trzymaj kciuki, jeśli chcesz.
Dziękuję Ci za wszystko.
Dziękuję Ci za wszystko.
Nie martw się o mnie. Zakochaj się w kimś kto to odwzajemni i kto na to zasłuży.
Kocham Cię John, jak przyjaciela.
Twoja Elizabeth.
Cichym krokiem weszłam do sypialni. Usiadłam na brzegu łóżka, koło John'a. Przyglądałam mu się dobre kilka minut. Zdecydowałam już. Dam mu szczęście. To beze mnie je osiągnie. Tylko nie mogę mu pozwolić wrócić do mnie. Pocałowałam go w czoło. Położyłam list na stoliku. Wyszłam z mieszkania ciągnąc za sobą dwie wielkie walizki, a pod ręką niosąc torebkę. Wsiadłam do zamówionej ówcześnie taksówki. Ruszyłam przypomnieć sobie część życia, która zaginęła gdzieś daleko. Być może tam znajdę odpowiedź, kim są tajemniczy mężczyźni z metra i jakie grozi mi niebezbieczeństwo. Tam pragnę znaleźć odpowiedzieć na to kim byłam, kim jestem i kim chcę być.